Immunitet. Joanna Chyłka. Tom 4. Remigiusz Mróz. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Remigiusz Mróz
Издательство: OSDW Azymut
Серия: Joanna Chyłka
Жанр произведения: Классические детективы
Год издания: 0
isbn: 978-83-7976-511-9
Скачать книгу
do niego.

      – Co? – zapytała. – Kormak wraca?

      – Taki był jeden z warunków, które postawiłaś przed powrotem do firmy.

      – Aha.

      – Nie pamiętasz?

      – Nic a nic. Gdyby Hawking skierował ten swój teleskop na moją głowę, odkryłby najbliższą Ziemi czarną dziurę.

      Kordian popatrzył niepewnie na ich klienta. Chyłka kątem oka również kontrolowała jego reakcję, ale nie dostrzegła niczego niepokojącego. Sendal wiedział, że w ostatnim czasie stoczyła się niebezpiecznym zboczem, ale nie miał pojęcia, jak daleko od szczytu się zatrzymała. A nawet gdyby, i tak już złożył swój los w jej ręce. Alkoholowa amnezja nie mogła wiele zmienić.

      – Kiedy wyjeżdża z Krakowa? – spytała.

      – Przypuszczam, że za kilka dni. Trzeba jeszcze domknąć sprawę z McVayem.

      – Więc zdąży zgłębić tajemnice tamtejszych psów gończych z prokuratury okręgowej.

      – Nie sądzę.

      – W każdym razie spróbuje – powiedziała stanowczo. – A jak tylko będziemy wiedzieć więcej, zaczniemy układać ci linię obrony, Sendal.

      Sebastian nie wyglądał na pokrzepionego.

      – Przypuszczam jednak, że sprawa musi być w miarę świeża – dodała. – Na pewno nie sięgnęli dalej niż rok wstecz.

      – Może i nie – przyznał Sendal.

      – W takim razie postawię najbardziej oczywiste pytanie, które…

      – Nie byłem w Krakowie w ciągu ostatniego roku.

      – A wcześniej?

      Wzruszył ramionami.

      – Nigdy tam nie byłeś?

      – Oczywiście, że byłem. Ale dobrych kilka lat temu.

      – Świetnie – oceniła Chyłka. – O ile oczywiście mówisz prawdę. Choć przypuszczam, że jeśli kłamiesz, to zadbałeś o to, by nikt cię podczas takiej hipotetycznej wizyty nie zapamiętał.

      Sebastian przez moment patrzył na nią, jakby sformułowała wyjątkowy paszkwil. W końcu westchnął i pokręcił głową.

      – Nie było żadnej hipotetycznej wizyty – zapewnił. – Ani w minionym roku, ani w ciągu kilku lat.

      Joanna zjadła ostatni kawałek fajitas i mimowolnie rozejrzała się za kuflem. Ręka sama drgnęła, zanim umysł zdążył zareagować.

      – Okej – powiedziała. – Więc będą celować w okres, na który nie masz żadnego alibi. Jest taki?

      – Oczywiście, że jest. Zawsze jest.

      – Na przykład?

      Wzruszył ramionami, ale widziała, że zaczął już się nad tym zastanawiać. Jeśli ktoś rzeczywiście chciał go wrobić w zabójstwo, musiał doskonale orientować się w jego życiu osobistym. Wybór terminu był kluczowy.

      – Mieszkam z żoną, jak wiesz.

      – Oczywiście, że wiem, Sendal. Przeglądam Facebooka jak każdy normalny człowiek.

      Sebastian spojrzał na nią z rezerwą.

      – Wiem też, że masz chrześniaka. Robisz sobie z nim zdjęcia stanowczo za często. Nie wiem tylko, ile bachor teraz ma.

      Oryński odchrząknął znacząco, Sendal jednak zignorował określenie. Nie spodziewała się innej reakcji. Przeszli podczas studiów zbyt wiele utarczek słownych, zbyt często sobie dogryzali, by teraz obruszał się za takie sformułowania.

      – Nazywa się Zbigniew, ma kilka miesięcy.

      Chyłka się skrzywiła.

      – Zbigniew? Naprawdę?

      – Sam zaproponowałem to imię.

      – Na cześć Radwańskiego, czy jak?

      – Nie. Na cześć Hołdy.

      – A, to zmienia postać rzeczy. Wielki prawnik.

      – Owszem.

      Joanna spojrzała kontrolnie na byłego podopiecznego i z ulgą zauważyła, że nawet on kojarzy Zbigniewa Hołdę. Nic dziwnego, profesor był członkiem zarządu Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka, doradzał Solidarności, internowano go, a po upadku PRL-u przyczynił się do reformy prawa karnego na wzór zachodnich demokracji. Dziś niewielu było takich jurystów, skwitowała z żalem Chyłka.

      Niewielu, ale być może jeden z nich siedział naprzeciwko niej. A jeśli jeszcze nie zasłużył na takie miano, z pewnością był dobrym kandydatem.

      Kto mógłby chcieć uwikłać go w tak parszywą sprawę? I dlaczego? Gdyby pochodził z poprzedniego nadania, gotowa byłaby dopuścić, że to czystka nowego obozu rządzącego. Ale było wręcz przeciwnie. Stanowił jedną… być może jedyną decyzję kadrową, której nie kontestowali politycy opozycji.

      Chyłka zmrużyła oczy, przyglądając mu się. Przypuszczała, że jest co najmniej kilka spraw, o których jej nie powiedział. Nie szkodzi. Była przekonana, że z czasem odkryje przed nią wszystkie karty. Bo jeśli nie on, zrobi to prokuratura. A wtedy może być już za późno, by Chyłka sięgnęła po swojego asa.

      4

      Skylight, ul. Złota

      Kordian tylko przez moment łudził się, że będzie miał okazję przedstawić wszystko to, czego dowiedział się na temat immunitetu i procedury jego uchylania. Mniej więcej między pierwszą a drugą ostrygą zrozumiał, że nie dane będzie mu się wykazać. Przynajmniej jeszcze nie teraz.

      Wróciwszy do gabinetu dawnej patronki, odsunął sobie krzesło i usiadł przed biurkiem. Chyłka nerwowo szukała czegoś w szafie wypełnionej tomami akt. Był to pokaźny zbiór, jakkolwiek nie mógł równać się z tym, co znajdowało się w gabinetach prawników zajmujących się aferą Amber Gold. Sędziowie mieli najgorzej – musieli uporać się z aktem oskarżenia opiewającym na dziewięć tysięcy stron. W dodatku zgromadzono jakieś szesnaście milionów tomów akt. W kancelarii Żelazny & McVay na szczęście tak potężnych spraw nie było, ale Oryński obawiał się, że obrona sędziego Sendala może okazać się równie wymagająca, jak wybronienie dwójki oskarżonych w tamtej aferze.

      Wprawdzie nic nie wskazywało na to, by Sendal rzeczywiście miał coś na sumieniu, ale właśnie w tym tkwił największy problem. Chyłka ani Kordian nie wiedzieli, skąd nadejdzie uderzenie. A nie ulegało wątpliwości, że powinni się go spodziewać.

      Joanna mruknęła coś niezrozumiałego, a potem zatrzasnęła szafkę z aktami.

      – Szukasz czegoś? – zapytał Oryński.

      – Choćby jednego Waltosia. Wszystkie wynieśli?

      – Najwyraźniej.

      Opadła ciężko na fotel za biurkiem. Przesunęła dłonią po grzywce, odgarniając ją na bok.

      – Zresztą po co ci teraz materiały z prawa karnego? – dodał. – Bardziej przydałby się nam podręcznik ze sztuki manipulacji.

      – To akurat mam dokładnie opisane w głowie – odparła, stukając się w czoło.

      – I co z tych mądrości wynika?

      – Że muszę pogadać z czternastoma członkami pewnego szacownego gremium.

      Kordian uniósł brwi.

      – Żartujesz?

      – Nie. Sam mówisz, że powinniśmy skupić się