Zapraszamy na www.publicat.pl
Projekt okładki
TOMASZ MAJEWSKI
Zdjęcia na okładce
© CSA Images/ Getty Images
© munandme/ Getty Images
Koordynacja projektu
NATALIA STECKA
Redakcja
IWONA GAWRYŚ
Korekta
BOGUSŁAWA OTFINOWSKA
Redakcja techniczna
KRZYSZTOF CHODOROWSKI
Polish edition © Publicat S.A., Małgorzata Fugiel-Kuźmińska i Michał Kuźmiński MMXIX (wydanie elektroniczne)
Wykorzystywanie e-booka niezgodne z regulaminem dystrybutora, w tym nielegalne jego kopiowanie i rozpowszechnianie, jest zabronione.
All rights reserved.
ISBN 978-83-271-5909-0
Konwersja: eLitera s.c.
jest znakiem towarowym Publicat S.A.
PUBLICAT S.A.
61-003 Poznań, ul. Chlebowa 24
tel. 61 652 92 52, fax 61 652 92 00
e-mail: [email protected], www.publicat.pl
Oddział we Wrocławiu
50-010 Wrocław, ul. Podwale 62
tel. 71 785 90 40, fax 71 785 90 66
e-mail: [email protected]
Spis treści
Dąbrowa nie jest innym, lepszym miastem od innych!
Są w niej tak samo różni ludzie jak wszędzie, tak samo dobrzy i niedobrzy,
zazdrośni i litościwi, biedni i zamożniejsi, szczęśliwi i nieszczęśliwi.
Więc po cóż sobie wmawiać, że zanim zdążą coś złego zrobić, cud się stanie.
(Z pamiętnika dwunastoletniej Melanii Weissenberg,
Dąbrowa Tarnowska, 16 sierpnia 1942 roku)
Dokument chroniony elektronicznym znakiem wodnym
This ebook was bought on LitRes
I
Dąbrowa Tarnowska-Ruda,
sierpień 1943 roku
Coś nie dawało mu spać. Dziecko też poruszyło się na posłaniu, zakwiliło niespokojnie. Wojenne dziecko, czujne jak ptak na gałęzi. Tylko ona się nie obudziła, spała ciężkim snem z koszulą nocną pozwijaną wokół kolan, z zaciśniętymi udami, pięściami kurczowo zasłaniając piersi. Światło księżyca sączyło się przez okno. Maryja ze świętego obrazu patrzyła poważnie, z izby obok dochodziło chrapanie matki. Strach przegnał sen, szarpnął skurczem za żołądek. To mogło być wszystko. Bandyci. Pożar. Oni.
Bezgłośnie usiadł na posłaniu, wstał, naciągnął koszulę i portki. Spojrzał na żonę, zamarł w pół gestu, jakby chciał jej dotknąć, ale cofnął rękę. Niech śpi. Może to tylko wiatr. Straż nocna na patrolu. Skradający się do kurnika lis.
Przemknął przez sień, sięgnął po siekierę. Możliwe, że to lis, ale nie ufał już nawet swoim zmysłom.
Wyszedł na podwórze i nasłuchiwał. Samotna kępa drzew kołysała się na horyzoncie, odcinając się od nieba rozjaśnionego zimnym światłem księżyca. Chłód przyniósł ulgę po gorącym dniu. Było cicho. Bardzo cicho. Może mu się wydawało. A może znowu przyśnił mu się ten krzyk, który niósł się wtedy po polach jak pogłos burzy. Rozkazy w języku ostrym jak smagnięcie bykowcem i skargi w języku tak podobnym, a tak różnym. Ludzie chodzili patrzeć, jak klęczą do wysiedlenia. On też poszedł i chyba na zawsze ten jęk zostanie mu w uszach.