Krwawa Róża. Nicholas Eames. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Nicholas Eames
Издательство: PDW
Серия: Fantasy
Жанр произведения: Героическая фантастика
Год издания: 0
isbn: 9788380626782
Скачать книгу
tytułowa"/>

      Mojemu bratu Tylerowi.

      Jeśli ta książka jest ciebie warta, to tylko twoja w tym zasługa.

      Dokument chroniony elektronicznym znakiem wodnym

      20% rabatu na kolejne zakupy na litres.pl z kodem RABAT20

      Rozdział pierwszy

      TARGOWISKO POTWORÓW

      Pam często słyszała od matki, że w jej piersi drzemie serce Wyldu.

      – To znaczy, moje dziecko, że jesteś marzycielką. I wędrowcem, zupełnie jak ja.

      – A to z kolei znaczy, że powinnaś zachować szczególną ostrożność – zwykł dodawać ojciec. – Serce Wyldu potrzebuje jasnego umysłu, który zdoła nad nim zapanować, i silnej ręki do obrony.

      Matka uśmiechała się wtedy.

      – Ty jesteś tą silną ręką, Tuck. A Branigan jasnym umysłem, o którym wspomniałeś.

      – Branigan? Wiesz, że bardzo go lubię, ale twój brat żarłby żółty śnieg, gdyby mu tylko ktoś powiedział, że ma smak whisky.

      Śmiech matki brzmiał we wspomnieniach Pam jak najpiękniejszy śpiew. Czy jej ojciec umiał się tak cieszyć? Chyba nie. Tuck Hashford nigdy nie należał do wesołków. Ani przedtem, zanim serce Wyldu przywiodło jego żonę do zguby, ani tym bardziej później.

      – Dziewczyno! Hej, dziewczyno!

      Pam otworzyła oczy.

      Zarośnięty kupiec o mocno przerzedzonych siwych włosach spoglądał na nią z góry.

      – Coś mi się widzi, że za młoda jesteś na awanturniczkę.

      Wyprostowała się, jakby wyższy wzrost czynił ją doroślejszą.

      – I co z tego?

      – Co z tego? – Podrapał się po łysinie zdobiącej czubek głowy. – Co cię sprowadza na targowisko potworów? Należysz do jakiejś grupy czy coś?

      Pam nie była najemniczką. Nie potrafiła walczyć. Umiała wprawdzie posługiwać się łukiem, ale tę umiejętność posiadł każdy człek o dwu sprawnych rękach i obojgu dobrych oczach. Poza tym Tuck Hashford miał jedną, za to żelazną zasadę dotyczącą ewentualnego wstąpienia córki w szeregi najemników, a brzmiała ona bardzo prosto i jasno: „Nie ma, kurwa, mowy”.

      – Tak – skłamała teraz Pam. – Należę do pewnej grupy.

      Kupiec zmierzył podejrzliwym spojrzeniem stojącą przed nim wysoką, szczupłą i bez wątpienia pozbawioną broni dziewczynę.

      – Doprawdy? A jak ją zwą?

      – Oddech Szczura.

      – Oddech Szczura? – Twarz mężczyzny rozjaśniła się jak okna burdelu po zmroku. – To naprawdę świetna nazwa dla grupy! Walczycie jutro na arenie?

      – Jasne. – Kolejne kłamstwo, ponieważ łgarstwa, jak zwykł mawiać wujek Branigan, są niczym kielichy kaskarskiej gorzałki: starczy, że po nie sięgniesz, a nigdy nie skończy się na jednym. – Przyszłam tutaj, by podjąć decyzję, z czym mam walczyć.

      – Lubisz wiedzieć, co w trawie piszczy, nie? Inne grupy wysyłają zazwyczaj promotorów, by ci dogrywali szczegóły występów. – Kupiec pokiwał z podziwem głową. – Podoba mi się twoje podejście! Nie traćmy czasu na gadanie! Mam tu potwora, który zmrozi krew w żyłach widzów, a z Oddechu Szczura uczyni najbardziej znaną grupę stąd do Letniego Bazaru! – Mężczyzna podszedł do przesłoniętej klatki i jednym ruchem zdarł z niej płachtę grubego płótna. – Oto i on! Sam nieustraszony bazyliszek!

      Pam nie widziała nigdy wcześniej prawdziwego bazyliszka, lecz wiedziała o tych stworzeniach wystarczająco dużo, by na pierwszy rzut oka zrozumieć, że na pewno nie ma do czynienia z przedstawicielem tego gatunku.

      Patrzyła na najzwyklejszego kurczaka.

      – Kurczak?! – Kupiec wyglądał na urażonego, gdy podzieliła się z nim tym spostrzeżeniem. – Gdzie ty masz oczy, dziewczyno? Spójrz na jego rozmiary!

      Kurczak był wielki, nie da się ukryć. Miał pióra pomalowane czarną farbą i dziób wymazany krwią, co nadawało mu złowieszczy wygląd, jednakże Pam nie dała się zwieść.

      – Bazyliszek zamienia człowieka w kamień samym spojrzeniem – zauważyła przytomnie.

      Kupiec wyszczerzył się jak myśliwy, na którego oczach zdobycz wpadła w zastawioną pułapkę.

      – Ale tylko wtedy, gdy tego chce, paniusiu! Każda pszczoła może użądlić, nieprawdaż? A robią to tylko te, które są rozeźlone. Skunks zawsze ma przy sobie śmierdzidło, ale pryska nim tylko wtedy, gdy go zaskoczyć! No spójrz na to! – Wsunął dłoń do klatki, by wyjąć ociosany kamień z grubsza tylko przypominający wiewiórkę. Pam uznała, że nie ma sensu wspominać o cenie wypisanej na jego spodzie kredą. – Ten dopadł już dzisiaj jedną ofiarę! Strzeż się…

      Kurczak zagdakał w tym momencie, skarżąc się na odebranie jedynego przyjaciela.

      Pomiędzy Pam i kupcem zawisła gęsta i bardzo niezręczna cisza.

      – Chyba już pójdę – oznajmiła po chwili dziewczyna.

      – Niech Glifa będzie z tobą – odparł zdawkowo mężczyzna, nakrywając ponownie klatkę z kurczakiem.

      Pam weszła głębiej w targowisko potworów zwane ulicą Wapienną, zanim areny zaczęły wyrastać w okolicy jak grzyby po deszczu, przyciągając wszelkiej maści kanciarzy i kramarzy. Była to długa i prosta aleja, jak większość arterii w centrum Ardburga. Dzisiaj otaczały ją z obu stron drewniane zagrody, żelazne klatki i wykopy okolone siatkami z drutu kolczastego. Zazwyczaj nie było tutaj zbyt tłoczno, jednakże następnego dnia miały się zacząć występy, tak więc i do grodu ściągnęło z całego Grandualu sporo najznamienitszych grup.

      Tuck Hashford miał także zasadę dotyczącą kręcenia się jego córki w pobliżu targowiska potworów, którejkolwiek areny i najemników w ogóle, a brzmiała ona, rzecz jasna: „Nie ma, kurwa, mowy”.

      Mimo to dziewczyna często obierała tę trasę w drodze do pracy, choć bynajmniej nie dlatego, że tędy było bliżej i szybciej. Na targowisku przyśpieszało jedynie jej serce. Odczuwała strach i ekscytację. Przypominała sobie opowieści snute przez matkę – o dalekich wyprawach i niesamowitych przygodach, o straszliwych bestiach i dzielnych bohaterach, takich jak jej ojciec i wujek Branigan.

      Przejście przez targowisko było dla niej substytutem heroicznych przeżyć, ponieważ zdawała sobie sprawę, że dokona żywota, podając napitki i przygrywając na lutni za przysłowiowego miedziaka.

      – Spójrz tylko! – krzyknęła wytatuowana Narmeeryjka, gdy Pam ją mijała. – Szukasz może ogrów? Mam ogry! Prosto ze wzgórz Ogrodzieńca! Dzikie jak szlag!

      – Maaaantykoooora! – darł się Północnik o wygolonym na łyso czerepie i strasznych bliznach szpecących twarz. – Maaaantykooora!

      Za nim naprawdę znajdowała się żywa mantykora. Jej błoniaste skrzydła spętano łańcuchami, kolczasty ogon owinięto pasami grubej skóry, a w pysk wsadzono wędzidło, lecz pomimo tych wszystkich oznak zniewolenia jakimś cudem wciąż budziła grozę.

      – Wargi z Zimowych Lasów! – zachwalał kolejny kupiec, przekrzykując chór podobnych głosów. – Zrodzone w Wyldzie, wychowane na farmie!

      – Gobliny! – skrzeczała starucha ze szczytu umieszczonej na wozie żelaznej klatki. – Kupujcie gobliny! Po marce za sztukę albo tuzin za dziesięć marek!

      Pam zajrzała do klatki. Wypełniały ją brudne małe stworzenia, z których większość była przeraźliwie chuda, wręcz zagłodzona. Dziewczyna wątpiła, aby nawet tuzin takich przeciwników zachęcił kogokolwiek do obejrzenia walki.

      – Ejże! – wydarła się z góry staruszka. – To nie stragan z kieckami, dziewko! Kupuj goblina albo już cię tu nie ma!

      Pam