Fjällbacka. Camilla Lackberg. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Camilla Lackberg
Издательство: PDW
Серия: Saga o Fjallbace
Жанр произведения: Современные детективы
Год издания: 0
isbn: 9788380156296
Скачать книгу
/emphasis>

      ÄNGLAMAKERSAN

      Redakcja

      Grażyna Mastalerz

      Koncepcja graficzna serii

      www.blacksheep-uk.com

      Projekt okładki

      Panczakiewicz Art.Design

      Zdjęcia na okładce

      Sandra Cunningham/Shutterstock

      Nejron Photo/Shutterstock

      Korekta

      Maciej Korbasiński

      Copyright ÄNGLAMAKERSAN © Camilla Läckberg 2011

      First published by Forum, Sweden.

      Published by arrangement with Nordin Agency AB, Sweden.

      Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Czarna Owca, 2016

      Wydanie IV

      Wszelkie prawa zastrzeżone. Niniejszy plik jest objęty ochroną prawa autorskiego i zabezpieczony znakiem wodnym (watermark).

      Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku. Rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci bez zgody właściciela praw jest zabronione.

      ISBN 978-83-8015-629-6

Wydawnictwo Czarna Owca Sp. z o.o

      ul. Alzacka 15a, 03-972 Warszawa

      www.czarnaowca.pl

      Redakcja: tel. 22 616 29 20; e-mail: [email protected]

      Dział handlowy: tel. 22 616 29 36; e-mail: [email protected]

      Księgarnia i sklep internetowy: tel. 22 616 12 72; e-mail: [email protected]

      Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w systemie Zecer.

       Jeśli jeden człowiek może tak bardzo nienawidzić, pomyślcie tylko, jak bardzo możemy kochać wszyscy razem 1.

      WSTĘP

      Remont miał im pomóc uporać się z żałobą. Nie byli pewni, czy to dobry pomysł, ale innego nie mieli. Poza takim, żeby się położyć i usnąć.

      Ebba przejechała skrobakiem po fasadzie. Farba schodziła całkiem łatwo. Właściwie sama odpadała, wystarczyło podrapać. Lipcowe słońce nieźle przypiekało, grzywka kleiła jej się do spoconego czoła. Bolało ją ramię, bo już trzeci dzień wykonywała w kółko ten sam ruch: z góry na dół. Ból w ramieniu przynosił jej ulgę, na chwilę przyćmiewał ból serca.

      Odwróciła się i spojrzała na Mårtena. Przycinał deski na trawniku przed domem. Chyba poczuł, że na niego patrzy, bo podniósł wzrok i pomachał do niej, jak się macha do znajomej spotkanej na ulicy. Jej ręka odpowiedziała takim samym, raczej bezsensownym gestem.

      Minęło już wprawdzie ponad pół roku od chwili, gdy ich życie rozpadło się na kawałki, ale nadal nie wiedzieli, jak mają się do siebie odnosić. Co noc kładli się w łóżku plecami do siebie. Panicznie się bali, że przypadkowe dotknięcie mogłoby wyzwolić coś, z czym nie potrafiliby sobie poradzić. Jakby przepełniająca ich żałoba nie zostawiła miejsca na żadne inne uczucia. Ani na miłość, ani na ciepło, ani na współczucie.

      Poczucie winy ciążyło im tym bardziej, że nie zostało nazwane. Może byłoby im łatwiej, gdyby umieli to zrobić. Ale to się zmieniało, raz było tak, raz inaczej, zmieniało się natężenie i kształt ich uczuć, wciąż ich atakowały znienacka.

      Ebba wróciła do skrobania. Spod odchodzącej płatami białej farby wyjrzało drewno. Pogładziła je wolną ręką. Ten dom miał duszę. Nigdy nie doświadczyła czegoś podobnego. Mały göteborski szeregowiec był prawie nowy, gdy go kupili. Wtedy się cieszyła, że błyszczy i lśni, że jest nowy. Teraz tylko jej przypominał o tym, co było. Stary dom ze wszystkimi usterkami lepiej pasował do obecnego stanu jej ducha. Dobrze się czuła z tym, że dach przecieka, gdy pada, że zacinający się bojler co jakiś czas trzeba kopnąć, żeby się włączył, i z tym, że od okien ciągnie tak, że gaśnie świeca postawiona na parapecie. W jej duszy też przeciekało i wiało, wiatr gasił wszystkie świeczki.

      Może tu, na Valö, uda jej się uleczyć duszę. Nie miała stąd żadnych wspomnień, a jednak odnosiła wrażenie, jakby ona i wyspa się rozpoznały. Valö. Dokładnie naprzeciwko Fjällbacki. Wystarczyło zejść na pomost, żeby zobaczyć po drugiej stronie zatoki osadę. Białe domki u stóp stromej skały i czerwone szopy na łodzie przypominały sznur korali. Wyglądało to tak pięknie, że prawie bolało.

      Pot zalewał jej oczy, aż szczypało. Wytarła je T-shirtem i mrużąc powieki, spojrzała w słońce. Mewy kołowały nad jej głową, nawołując się, ich krzyki mieszały się z głosami łodzi przepływających przez cieśninę. Zamknęła oczy, dała się ponieść szumowi. Daleko od siebie, daleko od…

      – Może zrobimy sobie przerwę i pójdziemy się wykąpać?

      Drgnęła, kiedy usłyszała głos Mårtena. Przedarł się przez kurtynę dźwięków. W pierwszej chwili zdezorientowana pokręciła głową, potem skinęła.

      – Dobrze, chodźmy – powiedziała, schodząc z rusztowania.

      Kostiumy kąpielowe schły na sznurze na tyłach domu. Zrzuciła przepocone ciuchy i włożyła bikini.

      Mårten był szybszy, zaczął się niecierpliwić.

      – No jak, idziemy? – powiedział i ruszył przodem, w stronę ścieżki prowadzącej na brzeg. Wyspa była dość duża i nie tak jałowa jak większość mniejszych w archipelagu Bohuslän. Po obu stronach ścieżki rosły obficie pokryte liśćmi drzewa i wysokie trawy. Ebba głośno tupała ze strachu przed żmijami. Przypomniała sobie o nich kilka dni temu, gdy zobaczyła jedną. Wygrzewała się w słońcu.

      Szła opadającą w dół ścieżką i zastanawiała się, ile dziecięcych stópek biegało tędy nad morze. Nadal nazywano to miejsce ośrodkiem kolonijnym, chociaż kolonii nie było tu od lat trzydziestych ubiegłego wieku.

      – Uważaj – ostrzegł ją Mårten, wskazując na wystające korzenie.

      Jego troska powinna ją wzruszać. Tymczasem czuła się nią przytłoczona. Ostentacyjnie stanęła na korzeniach. Parę metrów dalej miała pod stopami szorstki piach. Fale biły o długi brzeg. Zrzuciła ręcznik i od razu weszła do wody. W pierwszej chwili aż straciła dech z zimna, ale już po chwili delektowała się chłodem. Wokół jej nóg wiły się wodorosty. Zza pleców słyszała nawoływanie Mårtena, ale nadal szła przed siebie, udawała, że nie słyszy. Już nie dosięgała dna, zaczęła płynąć. Kilka ruchów i dopłynęła do małej tratwy zakotwiczonej kawałek od brzegu.

      – Ebba! – Mårten wołał z brzegu, ale nie zwracała na niego uwagi. Chwyciła się drabinki. Chciała pobyć sama. Jeśli się położy i zamknie oczy, będzie mogła udawać, że jest rozbitkiem na wielkim, bezkresnym oceanie. Sama. Nie musi zważać na nikogo innego.

      Usłyszała plusk. Mårten właśnie dopływał do tratwy. Zakołysała się, gdy się na nią wdrapywał. Ebba zacisnęła powieki, żeby jeszcze na chwilę się od niego odciąć. Potrzebowała samotności, ale w pojedynkę, nie takiej jak ostatnio, gdy byli z Mårtenem samotni we dwoje. Niechętnie otworzyła oczy.

      Erika siedziała przy stole w salonie. Dookoła panował nieopisany bałagan, jak po wybuchu zabawkowej bomby. Wszędzie walały się samochodziki, lalki, pluszaki i kostiumy. Przy trójce małych dzieci w wieku poniżej czterech lat salon najczęściej tak wygląda, a Erika jak zwykle, gdy trafiła jej się wolna chwila, wolała pisać, niż sprzątać.

      Usłyszała, że drzwi się otwierają. Podniosła wzrok znad komputera i zobaczyła męża.

      – A ty co tu robisz? Chyba miałeś jechać do mamy?

      – Nie było jej w domu. Typowe, trzeba było wcześniej