Kot Winston. Na tropie truciciela. Frauke Scheunemann. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Frauke Scheunemann
Издательство: OSDW Azymut
Серия: Kot Winston
Жанр произведения: Книги для детей: прочее
Год издания: 0
isbn: 978-83-8057-372-7
Скачать книгу
est zabezpieczony znakiem wodnym

      Tytuł oryginału:

      Winston – Im Auftrag der Ölsardine

      Copyright © 2015 Loewe Verlag GmbH, Bindlach

      Copyright © 2019 for the Polish edition by Wydawnictwo Debit

      Copyright © 2019 for the Polish translation by Agata Janiszewska

      (under exclusive license to Wydawnictwo Debit Sp. z o.o.)

      Redakcja: Alicja Kaszyńska

      Korekta: Teresa Dziemińska

      Rysunki na okładce: © iStockphoto.com

      Wykonanie okładki: Monika Drobnik

      Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci bez uprzedniej pisemnej zgody właściciela praw jest zabronione. Informacji udziela Wydawnictwo Debit.

      Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórcy i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A jeśli ją kopiujesz, rób to jedynie na użytek osobisty.

      Szanujmy cudzą własność i prawo!

      Polska Izba Książki

      Więcej o prawie autorskim na www.legalnakultura.pl

      ISBN 978-83-8057-372-7

      Wydawnictwo Debit Sp. z o.o.

      ul. Fitelberga 1

      40-588 Katowice

      tel. 32 782 64 77, fax 32 253 77 28

      Zapraszamy do księgarni internetowej na naszej stronie:

      www.wydawnictwo-debit.pl

      www.facebook.com/WydawnictwoDebit

      www.instagram.com/wydawnictwodebit

      E-wydanie 2019

      Skład wersji elektronicznej:

      konwersja.virtualo.pl

      Dla mojej dzielnej Grety

      Prolog, czyli kot w potrzebie!

      A więc to już. Wybiła moja ostatnia godzina. I to nie na mojej domowej kanapie, w moim ulubionym miejscu rozświetlonym przez promienie słońca, nie w kręgu moich bliskich, którzy pragną się ze mną pożegnać. Ta ostatnia godzina wybiła na zimnym blacie stołu w gabinecie doktor Gruszki.

      Może lepiej jednak teraz wydać z siebie ostatni koci dech w tym krótkim życiu niż dalej cierpieć. Tak okropniaście boli mnie brzuch, że czuję, jakby ten ból rozrywał mnie na strzępy. Stanisław Grad, mój wierny dwunożny przyjaciel, przywiózł mnie tu natychmiast, gdy tylko zaczęło kręcić mi się w głowie i nie mogłem utrzymać się na nogach. Teraz stoi obok stołu i uspokajająco gładzi mnie po głowie. Ale po jego twarzy widzę, że strasznie się o mnie martwi. Moja najlepsza ludzka przyjaciółka Daria, która przez całą drogę tutaj trzymała mnie na kolanach i głaskała, także próbuje powstrzymać łzy napływające jej do oczu. Miau, a więc jest ze mną aż tak źle!

      Gdy pani doktor próbuje obmacać mój brzuszek, ostatkiem sił udaje mi się wyrywać jej z rąk. Po chwili jednak kompletnie zamroczony przewracam się na bok. Pani doktor korzysta z okazji i świeci mi w oczy latarką. Mamrocze przy tym pod nosem. Wydaje mi się, że coś w stylu „ojej“ albo „och jej“. Wcale mnie to nie dziwi. Wiem, że jestem bliższy śmierci niż życia.

      W końcu pani doktor odchrząkuje.

      – Panie profesorze – mówi bardzo poważnym tonem – obawiam się, że Winston został otruty. Albo zżarł coś, co jest dla kotów trujące. W każdym razie jego źrenice wyglądają tak, jakby ktoś mu podał narkotyki. Będziemy musieli mu zrobić płukanie żołądka. Mam nadzieję, że da się go jeszcze uratować.

      Darii z oczu leją się łzy, a Stanisław próbuje złapać oddech.

      Jestem zbyt słaby, żeby zareagować. Jeśli dobry koci bóg zabierze mnie teraz do siebie, cóż, widać taka jego wola. Kto by pomyślał, że tak marnie skończę! Przecież jeszcze kilka dni temu wszystko było w porządku. W domu odbywała się doroczna impreza przedświąteczna rodziny Gradów, a ja leżałem sobie spokojnie w salonie na naszej pięknej kanapie. Gdybym wiedział, że to ostatnie dni z moją kochaną rodziną, lepiej bym je wykorzystał. Ale niestety jest już na to za późno. Żegnaj, piękny świecie! Żegnaj, moje kochane miasto!

      Koncert na dwa flety proste i fałszujący głos

      Ciiiiiicha noooooc, święęęęęęta noooooc! Wszyyyystko śpiiii, aaaaatoli…

      Istoty dwunożne są naprawdę mistrzami świata w zamykaniu oczu na prawdę. Jako kot domowy jestem doskonałym znawcą ludzi i mógłbym o nich książki pisać. W rzeczywistości ta noc absolutnie nie jest cicha i nie ma mowy, żeby ktoś tu w ogóle mógł spać! Niestety! Można o tym tylko pomarzyć. Zamiast ciszy panuje ogłuszający hałas: dwa flety proste grają raczej wbrew sobie niż współbrzmią, a całość wieńczy straszliwie fałszujący głos. Aż mi się wąsy skręcają w sprężynki. Mam taki wrażliwy słuch! Jestem rasowym kotem i to dla mnie stanowczo zbyt wiele! Zeskakuję z kanapy, wciskam się w kąt z nadzieją, że ludzie wreszcie się zorientują i przestaną tak okropnie hałasować.

      Najwyraźniej jednak tylko ja zdaję sobie sprawę, jak potwornie to wszystko brzmi, bo mój ludzki współlokator, profesor Stanisław Grad, siedzi razem ze swoimi gośćmi na naszej pięknej kanapie i przysłuchuje się tym dźwiękom z lubością. Najwyraźniej mu się podobają. Być może wypił trochę za dużo tego napoju, który nazywają grzanym winem. U ludzi powoduje on bowiem zaczerwienienie policzków i lekko zaburzone postrzeganie rzeczywistości.

      Mama profesora, pani Gradowa, także wygląda na szczęśliwą. Gdy flety przestają wreszcie rzępolić i milknie śpiewaczka, pani Gradowa wstaje z kanapy i klaszcze w dłonie.

      – Małgorzatko, Konstanty – woła. – Zagraliście przepięknie!

      Dziewczynka i chłopiec, którzy jeszcze przed chwilą na wyścigi dmuchali co sił w te swoje flety, obracają się w jej stronę i grzecznie się kłaniają.

      – A ty, Beato, śpiewasz doprawdy cudownie. – Pani Gradowa pieje z zachwytu. – Jak anioł, naprawdę jak anioł!

      No dobra, tutaj sprawa jest jasna: pani Gradowa pilnie potrzebuje aparatu słuchowego. Inaczej nie da się wytłumaczyć jej zachwytów, zwłaszcza nad śpiewem Beaty. Co do Małgorzatki i Konstantego, sprawa wygląda odrobinę inaczej. Są w końcu jej wnukami, a jak podpowiada mi moje wieloletnie doświadczenie kota domowego, babcie są zawsze zachwycone wszystkim, co robią wnuki. Konstanty jest synem Rolanda i Beaty, czyli młodszego brata Stanisława i jego wrednej żony. Małgorzatka z kolei jest córką starszej siostry Stanisława, która dzięki Bogu nie śpiewa, za to dużo się modli, bo jest pastorką. Może mogłaby się raz pomodlić o to, żeby Beata nie śpiewała, kiedy przychodzi do nas z wizytą, do stu tysięcy kocich kuwet!

      Nie bez powodu więc jedyne muzykalne osoby, mieszkające tu wraz ze Stanisławem i ze mną, wzięły nogi za pas: gospodyni Stanisława, Anna, wraz ze swoją matką, wyjechała na parę dni. A jej trzynastoletnia córka Daria, moja najlepsza przyjaciółka, schroniła się u Pauli, koleżanki z klasy. Bardzo