Zew nicości. Maxime Chattam. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Maxime Chattam
Издательство: OSDW Azymut
Серия: Ludivine Vancker
Жанр произведения: Триллеры
Год издания: 0
isbn: 978-83-8110-945-1
Скачать книгу
ction>

      Tytuł oryginału: L’Appel du néant

      © Editions Albin Michel – Paris 2017

      Copyright © 2019 for the Polish edition by Wydawnictwo Sonia Draga

      Copyright © 2019 for the Polish translation by Elżbieta Janota (under exclusive license to Wydawnictwo Sonia Draga)

      Projekt graficzny okładki: Marcin Słociński

      Redakcja: Jolanta Olejniczak-Kulan

      Korekta: Marta Chmarzyńska, Iwona Wyrwisz, Magdalena Bargłowska

      ISBN: 978-83-8110-945-1

      Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione i wiąże się z sankcjami karnymi.

      Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórców i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.

Szanujmy cudzą własność i prawo! Polska Izba KsiążkiWięcej o prawie autorskim na www.legalnakultura.pl

      WYDAWNICTWO SONIA DRAGA Sp. z o.o.

      ul. Fitelberga 1, 40-588 Katowice

      tel. 32 782 64 77, fax 32 253 77 28

      e-mail: [email protected]

      www.soniadraga.pl

      www.facebook.com/WydawnictwoSoniaDraga

      E-wydanie 2019

      Skład wersji elektronicznej:

      konwersja.virtualo.pl

      Jak zwykle pisałem przy dźwiękach muzyki i radzę, by lekturze tej powieści towarzyszyły utwory z następujących albumów:

      – Mesrine Marco Beltramiego i Marcusa Trumppa,

      – ścieżka dźwiękowa z filmu Seryjny zabójca nr 1 autorstwa Christophe’a La Pinty i Frédérica Telliera,

      – Passion Petera Gabriela,

      – ścieżka dźwiękowa z filmu Wróg numer jeden autorstwa Alexandre’a Desplata.

      Dedykuję tę powieść siłom porządkowym, nauczycielom i ofiarom.

      „Jeśli różnię się od ciebie, zamiast obrażać – uzupełniam cię”.

Antoine de Saint-Exupéry, List do zakładnikaw przekładzie Anny Cierniakówny

      „W jego czaszce było pęknięcie i przez nie dostała się odrobina świata ciemności, która pchała go ku śmierci”.

Rudyard Kipling, Riksza widmo

      1

      Ta dziewczyna miała wszystko, o czym można zamarzyć. Począwszy od wyglądu. W społeczeństwie, w którym liczą się przede wszystkim cechy fizyczne, mogła pochwalić się nieprzeciętną urodą. A nawet ponadprzeciętną, jeśli przyjrzeć się szczegółom. Figura stereotypowej blondynki, średni wzrost, półdługie włosy w niesfornych puklach zdradzających buntowniczą naturę, piękne jasnobłękitne oczy przywodzące na myśl drogocenne kamienie, wysokie kości policzkowe, wystarczająco wydatne, by wydłużyć twarz i utworzyć atrakcyjne wgłębienia w policzkach, nadające jej rysom szlachetny, niemal słowiański wygląd. Pełne wargi, różowe niczym dojrzały grejpfrut, jakby miały odwracać uwagę od zarysów sylwetki ukształtowanej powoli kosztem niezliczonych godzin regularnego uprawiania sportu. Ubrania i dodatki dobierała, jak się zdawało, starannie, tak by przyciągać spojrzenia.

      Ale poza wspaniałą powierzchownością z tłumu wyróżniała ją postawa, to, co od niej biło: miała w sobie coś, co powszechnie zwykło się nazywać nieodpartym urokiem. Jej sposób przyglądania się ludziom, z przechyloną głową, uśmiech bez śmiechu, dołeczki w policzkach zdradzające rozbawienie, płynne ruchy kobiety, która czuje się dobrze we własnym ciele, oraz zniewalająca intensywność spojrzenia składały się na swego rodzaju warstwę lakieru losowo przyznawaną niektórym ludziom przez naturę, coś jak nieujarzmiona aura. Prawdę mówiąc, nawet drobne niedoskonałości fizyczne dziewczyny tak idealnie wpisywały się w całość, że stawały się raczej ujmującymi cechami szczególnymi. Na przykład nieco krzywe kły, akurat na tyle, że czyniły jej buzię wyjątkową, albo brązowa plamka od słońca dawno minionego lata, którą można było wziąć za dużego piega w kąciku ust, przypominająca podpis artysty.

      Nie ceniono jej wprawdzie za rozległą wiedzę, ale sporo czytała i charakteryzowała się dużą dozą ciekawości, co wystarczyło, aby zgromadziła bagaż pozwalający na przetrwanie w środowisku intelektualistów o silnej skłonności do przechwałek. We własnej opinii nie cechowała się ponadprzeciętną inteligencją, była za to bardzo dumna ze swej zdolności dedukcji. Wszyscy, którzy mieli z nią styczność w życiu zawodowym, zgodnie potwierdzali ten pogląd, a wręcz jeszcze usilniej podkreślali tę jej zaletę.

      Dziewczyna miała też oczywiście wady. Po pierwsze, cierpiała na różne nadwyżki związane z młodością – przede wszystkim na nadmiar naiwności; po drugie, dramaty i traumy, którym musiała stawić czoła, stopniowo zepchnęły ją do okopu przesadnej samoobrony, do tego stopnia, że za pomocą sportu próbowała wykuć sobie fizyczną zbroję, odciąć się od części emocji i zamknąć w murach swych lęków. Jednak ostatnio udało jej się przezwyciężyć niepokój i zaakceptować ewentualność, że będzie cierpiała. Teraz oddychała wonną mieszanką radości życia, wrażliwości i dogłębnej znajomości siebie. Wreszcie była gotowa zacząć żyć.

      Miała niewiele ponad trzydzieści lat i nie zaznała jeszcze małżeństwa, nie doczekała się dzieci, ale brylowała w pracy, gdzie niektórzy uważali ją za geniusza, lecz przy tym za dziwaczną istotę o przerażających możliwościach w mglistych dla nich dziedzinach. Wiele z siebie dała, żeby to osiągnąć, a niedawno zyskała poczucie równowagi, które podpowiada człowiekowi, że jest gotowy na dalszy rozwój. Innymi słowy, pragnęła teraz ułożyć sobie życie osobiste, uczuciowe i rodzinne.

      Ta dziewczyna miała zatem wszystko, o czym można zamarzyć.

      Wszystko poza najważniejszym.

      Uwięziona w ciemnej celi i za sprawą oparów chloroformu pozbawiona zdolności ruchowych, nie miała przed sobą przyszłości lepszej niż mucha szamocząca się w sieci wygłodniałego pająka.

      2

      Człowiek często błędnie zakładał, że ciemność stanowi odrębny byt, podczas gdy jest ona jedynie nieobecnością światła. Istnieje wyłącznie poprzez brak i jeśli już musimy uznać, że faktycznie coś uosabia, to tym czymś będzie nicość.

      Tak przynajmniej uważała młoda kobieta zwinięta w kłębek w kącie wąskiej, cichej celi bez okien. Rękami przyciskała zgięte nogi do piersi, podbródek wsunęła między kolana. Choć nie było ani odrobiny światła, wiedziała, że twarz ma umorusaną, domyślała się, że jej policzki i czoło pokrywa zaschnięta ziemia, porcelanową skórę znaczą paski czarnego pyłu, jasne, ciężkie od brudu loki opadają na ramiona, a jej piękno rozwiewa się w próżni oczekiwania, w niepokoju i ciemności.

      Przesunęła językiem po wargach i zauważyła drobne pęknięcia zwiastujące początki odwodnienia. Zadrżała, złożyła to na karb chłodu. Pod bawełnianą koszulką z długim rękawem pojawiła się gęsia skórka. O dziwo, nie czuła strachu. W każdym razie nie tego dogłębnego przerażenia, które kąsa człowieka od środka i paraliżuje, unieruchamia w najgorszym możliwym momencie, wysysa całą zdolność